Silesia Ultramaraton 2022 – relacja

Ile czasu ze mną spędzisz: 4 minut

Silesia Ultramaraton 2022

Trochę się zbierałem do napisania relacji. Emocje opadły więc można coś napisać.

To już trzeci Silesia Maraton w jakim brałem udział. Tym razem w wersji ultra. Jeszcze rok temu biegnąc maraton i obserwując ultra maratończyków na trasie zastanawiałem się jak to jest że oni będąc na 42km biegną uśmiechnięci, rozmawiają i żartują a ja będąc na 34km zaczynam doświadczać kryzysów i walczę o przetrwanie. Teraz już wszystko wiem :-).

Przygotowanie do 50km

Cały sezon był bardzo urozmaicony z wieloma akcentami triatlonowymi i górskimi. Ostatnie bloki treningowe przygotowujące do pokonania takiej odległości to przełom lipca i sierpnia (kiedy to z powodu operacji musiałem odpuścić na miesiąc pływanie) oraz wrzesień. To czas długich mocnych treningów po 20-30km z szybkimi interwałami oraz kilka wybiegań na tętno powyżej 30km.

Pierwszy blok (lipiec/sierpień) nie napawał mnie optymizmem. O ile mocne biegi z interwałami wypadały całkiem obiecująco to długie wybiegania już nie. Tętno było wysokie przy bardzo powolnych biegach a mięśnie nóg nie wytrzymywały dużych odległości w stałym tempie. Rok temu już miałem pomysł na tempo i czas w jakim chciałbym przebiec to ultra. Wszystko wskazywało że będzie o wiele słabiej i bieg poniżej 5:00h może być nie do zrealizowania.

Blok wrześniowy rozpoczął się również od wysokiego tętna ale po dwóch tygodniach wszystko się ustabilizowało i pojawiła się nadzieja że będzie dobrze. Bardzo fajne, powtarzane co kilka dni odcinki 15km z tempem nie wiele gorszym niż mój rekord w półmaratonie przy tętnie 155 dało mi poczucie siły i większą pewność siebie co do startu.

Ostatnie dwa tygodnie przygotowań to przede wszystkim stres związany z obraniem odpowiedniej strategii i tempa na bieg. Tętno teoretycznie umożliwiałoby mi bieg w tempie o jakim nie marzyłem ale samopoczucie po najdłuższych biegach mówiło zdecydowanie że mięśnie mogą nie wytrzymać takich szybkości na tak długim dystansie.

Ostatecznie dzień przed biegiem zdecydowałem – biegnę bezpiecznie w tempie umożliwiającym poprawę życiówki na dystansie maratonu a po 42km zobaczę na ile pozwolą mi siły.

O dziwo dzień wcześniej i rano byłem raczej spokojny i nie stresowałem się startem jak zwykle. Nawet jakoś normalnie udało mi się zasnąć. Śniadanie, dojazd, przebieranie – wszystko poszło sprawnie i idealnie w czasie. Byłem na stadionie o 6:50 a start zaplanowano na 7:30.

Bieg

Przygotowałem trasę w Garmin PacePro na średnim tempem 5:38. Nigdy nie biegłem przy użyciu tej funkcji więc to może nie był najlepszy pomysł (eksperymentowanie w czasie startu) ale na szczęście bez konsekwencji. Minus taki że jeśli zegarek stracił na chwilę kurs to potem próbował nadrobić tempo do przebytego odcinka i pokazywał że biegnę w tempie 11:30 lub 2:15 choć biegłem w granicach 5:40. Więc w sumie prawie cały dystans pobiegłem bardziej na wyczucie kontrolując co się dzieje z tempem średnim całego dystansu i tętnem.

Początek biegu zdecydowanie za mocno. Starałem się zwalniać i pilnować tętna. Biegło mi się super i bez jakiegoś wielkiego zmęczenia do ok 35km. Potem pojawił się ból nóg ale bez żadnych skurczy itp. – po prostu zwykłe zmęczenie.

38km zmęczenie było już dość mocno odczuwalne ale byłem w stanie kontrolować nadal tempo i tętno. Od 40km zaczęło się prawdziwe ściganie. Ja ciągle na spokojnym tętnie – nawet spadło mi z 155 na 140. Górka na ul. Bytkowskiej w czasie poprzednich maratonów była zawsze dla mnie nie lada wyzwaniem więc czekałem kiedy będzie ten najgorszy kawałek. Czekałem, czekałem … i się nie doczekałem. Zaskoczył mnie skręt do parku i okazało się że w tym roku nie było najgorszego kawałka. Cała górka poszła mi sprawnie i jak by się spłaszczyła ;-). Wbiegłem na nią wolniej i nie mówię że nie jest wymagając ale poszło sprawnie i bez kryzysów.

Już w czasie pokonywania tej górki zaczął mi się udzielać nastrój finiszu. Niestety mięśnie nóg nie pozwoliły mi w pełni wykorzystać zbiegów w parku ale wszystko szło zgodnie z planem.
Wbiegnięcie na stadion to już tradycyjnie niesamowite wzruszenie i radość – dałem rady. Jeszcze większe wzruszenie już za metą gdzie czekali na mnie najlepsi kibice – żona z dziećmi.

Żywienie

Z uwagi na to że żele których używam (SiS) mają mało węgli (23g oraz 40g) a sporą objętość zabrałem na trasę tyle ile się da (tak żeby nie przeszkadzały w biegu) do różnych kieszonek w spodenkach. W sumie spożyłem ok 230g węgli (200g z żeli i ok 30g z bananów po drodze). Co do picia zabrałem ze sobą 0,5l butelkę wody + woda na punktach. Pod koniec gdy butelka była już pusta uzupełniałem wodę przelewając z kubeczków na punktach tak żeby mieć jeszcze na kilka łyczków przed kolejnym punktem. Żeli zjadłem więcej niż rok temu na maratonie, wypiłem podobną ilość wody ale nie piłem izotonika jak rok temu. Niestety jeszcze przez 3-4 godziny było mi strasznie nie dobrze z tej słodkości. Choć rok temu było dużo gorzej. Pomogła pasta serowa z czosnkiem i jakoś do wieczora brzuszek doszedł do siebie.

Uwagi

Ogólnie jestem bardzo zadowolony bo bieg był bez jakiś kryzysów, biegło mi się bardzo dobrze i udało się ukończyć w założonym czasie – ostatecznie 4:44:29. Przy okazji padła życiówka na dystansie maratonu – 3:55:18. Miałem też nadzieję że ukończę w pierwszej połówce – byłem 78 open na 160 osób które ostatecznie ruszyły na trasę i 27 w kategorii na 64 osoby.

Po biegu czułem ból mięśni ale wystarczyła minuta rozciągania i spokojnie dojechałem do domu. Chodziłem bez bólu po schodach, normalnie funkcjonowałem w domu itd. Duża poprawa w porównaniu z poprzednimi latami.

Pomijając całe zamieszanie wokół Mistrzostw Polski (sic!) cała impreza była dobrze zorganizowana. Bardzo żałuję że orkiestra górnicza nie gra już na Nikiszowcu – to dopiero był klimat. Teraz jest w miejscu w którym mogą ją zobaczyć również zawodnicy z półmaratonu. Niby fajnie ale klimatu żal. Jednak super atmosfera na stadionie i w czasie biegu sprawia że już bardzo żałuję że chyba za rok tu jednak nie wrócę. Kilka tygodni później zamierzam pobiec na 70km (kolejny krok do wymarzonych 100km) i 50km 3-4tyg. wcześniej nie jest chyba zbyt dobrym pomysłem.